aaa4
Dołączył: 02 Kwi 2016
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 11:01, 05 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
On: - No to chodz. - Zaprowadzil mnie do grupki kasztanow i kupilam cwiartke. Zostalo mi dziesiec marek. Poszlismy do szaletu przy parku, Piet pozyczyl mi swoj sprzet. Z niego tez juz zrobil sie pazerny cwaniacha. Polowe towaru musialam mu dac za strzykawke. Oboje wladowalismy po malej dzialeczce.
Bylo mi niesamowicie dobrze. Ludzie z Hasenheide byli najfajniejsi ze wszystkich. Nie tacy wycwanieni, jak cpuny z Kurfurstendamm. Bo tutaj glownie palilo sie hasz. Ale byly juz i cpuny. Ci od haszu i prawdziwe cpuny lezeli sobie zupelnie spokojnie jeden obok drugiego. Na Kudammie haszysz byl uwazany za narkotyk dla smarkaczy i ci, co go uzywali, to bylo dno. Zaden cpun z Kudammu sie z takimi nie zadawal.
W Hasenheide obojetne bylo, co sie bierze. Mozna bylo nawet nic nie brac. Nie mialo to znaczenia. Wlasciwie chodzilo o to, zeby sie fajnie czuc, a cpali ci, ktorzy chcieli. Byly grupki grajacych na fletach i bongosach. Pelno tez bylo kasztanow. Wszyscy byli jakby jedna wielka, przyjacielska wspolnota. Wszystko to kojarzylo mi sie w nastroju z Woodstock, bo tam musialo byc calkiem podobnie.
Do domu wrocilam punktualnie, zanim jeszcze ojciec o szostej przyszedl z pracy. Nawet nie zauwazyl, ze jestem nagrzana. Mialam troche wyrzutow sumienia z powodu golebi, ktore nie dostaly nic do zarcia. Pomyslalam sobie, ze na przyszlosc nie bede juz ladowac heroiny, bo w Hasenheide zupelnie wystarczy mi troche haszu i nikt nie bedzie mi przez to robil sekow. Nie chcialam juz wracac do tych fatalnych cpunow z Kudammu. Autentycznie mi sie wydawalo, ze w Hasenheide uda mi sie wyleczyc z nalogu.
Codziennie po poludniu przynajmniej na krotko wpadalam z Janie do Hasenheide. Bardzo jej sie tam podobalo, bo bylo pelno psow. Psy tez byly absolutnie przyjaznie do siebie nastawione. Wszyscy lubili Janie i glaskali ja.
Golebie karmilam co drugi albo co trzeci dzien. Wystarczalo w zupelnosci, pod warunkiem, ze czlowiek pozwolil im zapchac wola na ciasno i jeszcze troche podsypal na zapas.
Palilam hasz, jesli ktos mi troche odkopsnal. A zawsze ktos taki sie znalazl. To tez byla jedna z roznic miedzy tymi srodowiskami, bo ci od haszyszu zawsze sie dzielili, jak ktos potrzebowal.
Potem poznalam tez blizej tego kasztana, u ktorego pierwszego dnia kupilam z Pietem towar. Ktoregos razu polozylam sie obok koca, na ktorym siedzial z paroma innymi kasztanami. Powiedzial mi wtedy, zebym sie do nich przysiadla. Nazywal sie Mustafa i byl Turkiem. Reszta to byli Arabowie. Wszyscy gdzies tak miedzy 17 a 20. Wlasnie jedli chleb z serem i melony i podzielili sie ze mna i z Janie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|